ďťż

: Odwołanie burmistrz Ursusa Pani Anny Gołębiowkiej

Pary_anime

W dniu 16 czerwca koalicja Radnych PIS i Stowarzyszeni odwołała Panią Annę Gołębiowską ze stanowiska Burmistrza Dzielnicy Ursus.
Pani Anna Gołębiowsk była rekomendowana na to stanowisko przez pan posła Bartłomieja Szrajbera (mieszkaniec Żoliboża) pełnomocnika PIS dla m. st. Warszawy ( nie mylić z prezydentem Lechem Kaczyńskim). Przyczyny odwołania i widowisko jakie nam ostatnio zafundowała Pani Anna Gołębiowska przedstawiło chyba najbardziej "Życie Warszawy" w artykule który zamieszczam poniżej.
Pozdrawiam serdecznie
SDratkiewicz

Życie Warszawy
„Amantem po oczach”

Zjedzenie ciasta groziło naganą, a imieninowe kwiaty dla urzędników lądowały przed pomnikiem. W takim stylu rządziła Ursusem Anna Gołębiowska.
Burmistrz Gołębiowska straciła stanowisko 16 czerwca. Odwołali ją ci sami radni PiS, którzy w grudniu poparli jej kandydaturę. Teraz podkreślali, że burmistrz, która nie ma żadnego doświadczenia w samorządzie, nie poradziła sobie z nowymi obowiązkami.

Ze swojego odwołania Gołębiowska zrobiła misternie zaplanowane przedstawienie. Kiedy stało się jasne, że jej dni w urzędzie są policzone, zaczęła głośno mówić o rzekomych aferach, które miała wykryć. Wysadzenie jej ze stołka miało być zemstą. Na łamach jednego z dzienników padły z jej ust mocne słowa: radni, którzy chcą ją odwołać, to malwersanci uwikłani w afery korupcyjne.
Gołębiowska afery miała wykryć już w grudniu. Dlaczego więc tak długo o nich milczała? Dlaczego nie powiadomiła prokuratury, chociaż jak mówi, grożono jej śmiercią?

Przed sesją, na której straciła stanowisko, w całym Ursusie pojawiły się ulotki zachęcające do protestu przeciwko jej odwołaniu, a radni przed drzwiami swych mieszkań znaleźli kserokopie artykułu, w którym burmistrz mówiła o aferach.
- Ciekawe, skąd ktoś miał nasze adresy?! – pytają radni. – Kto złamał ustawę o ochronie danych osobowych?! Jedna z największych afer wykrytych przez burmistrz dotyczyła budowy basenu przy ul. Orląt Lwowskich. Gołębiowska podkreślała na sesji, że nie tylko brakuje umowy, która miała gwarantować zapłatę wykonawcy 300 tys. zł, ale także faktur, potwierdzających ten wydatek.

Tymczasem ŻW dotarło zarówno do umowy na „brakujące” pieniądze, jak i do faktur. Dokumenty są
w urzędzie, a na jednym z rachunków figuruje podpis samej Gołębiowskiej!
Dlaczego burmistrz skłamała, mówiąc, że faktur nie ma?
- Jeden z aneksów został podpisany przez moich poprzedników z naruszeniem ustawy o zamówieniach publicznych – próbuje tłumaczyć Gołębiowska. – Taki dokument nie miał prawa istnieć – uważa.
Dlaczego więc, łamiąc ustawę, podpisała faktury? – Wykonawca musiał przecież dostać zapłatę za wykonaną pracę- mówi ŻW.

Na jaw wychodzą też inne fakty, które mącą z trudem budowany wizerunek urzędu. Pracownicy i radni pokazują kompromitujące Gołębiowską dokumenty.

- Pani burmistrz zarzuca nam stosowanie korupcji i terroru, ale niczego nie zgłosiła do prokuratury. Regionalna Izba Obrachunkowa nigdy niczego nam nie zarzuciła – mówi przewodniczący rady w Ursusie Henryk Linowski. – Burmistrz popełniała wiele pomyłek, nie sprostała zadaniu. - Największe inwestycje w dzielnicy były kontrolowane przez NIK- dodaje członek zarządu Wiesław Krzemień. – Nie stwierdzono żadnych poważnych uchybień.

Uchybień burmistrz szukała więc sama. Za zjedzenie sernika, którym poczęstował pracowników jeden
z petentów, pani burmistrz kazała ukarać urzędniczkę upomnieniem z wpisaniem do akt. O karę, dwa tygodnie po zdarzeniu, wnioskował Marek Ryszka, który... też jadł ciasto.

- Nie wiadomo, co jeszcze, oprócz ciasta było w reklamówce, którą petent przyniósł do urzędu – mówi ostrożnie Gołębiowska. Z korupcją walczyła także w imieniny swoich podwładnych. - Kwiaty, jakie otrzymywał urzędnik, kazała nosić pod pomnik Czerwca „76” śmieją się urzędnicy. – A sama, żegnając się z urzędem, przyjęła kilka bukietów, zapominając o bohaterach sprzed 27 lat – dodają.

Do legendy ursuskiego urzędu przeszła już historia z Pawłem Delągiem w roli głównej. Amant polskiego kina na żądanie Gołębiowskiej został zaproszony do urzędu. – Niech mi baby zazdroszczą – cieszyła się pani burmistrz. Zapytana przez nas o epizod z aktorem, Gołębiowska nie wytrzymała. – Skończyłam wywiad z panią. Dłużej nie będziemy rozmawiać – oświadczyła.

Akcja ulotkowa w Ursusie trwa. Na drzewach pojawiają się anoniomowe pisma. „Jeśli masz dosyć nieudolnych rządów kolesiów i terroru, wyraź swój protest przeciwko odwołaniu pani burmistrz” - napisano.

Edyta Żyła, Aneta Gawrońska


Przedstawiam Państwu kolejny artkuł poświęcony byłej Pani Burmistrz
Pozdrawiam serdecznie
SDratkiewicz

„ŻYCIE WARSZAWY”

Pani burmistrz mogła zjeść

Około 1000 złotych wydawała miesięcznie na słodycze była burmistrz Ursusa Anna Gołębiowska. Prawie 500 zł przeznaczyłana wielkanocne baranki i zajączki. A wszystko z kasy dzielnicy.
Anna Gołębiowska (PiS) opuściła ursuski urząd w poniedziałek. Bez pożegnania. Ale pracownicy długo będą ją pamiętać. Legendą stała się historia z kawałkiem sernika. Jedna z pracownic ośmieliła się zjeść kawałek ciasta przyniesiony do urzędu przez petenta. Pani burmistrz nakazała ukarać pracownicę upomnieniem z wpisaniem do akt. - Nie wiadomo, co tam jeszcze było w reklamówce - powiedziała podejrzliwie w rozmowie z ŻW.

Okazuje się, że sama chętnie jadała słodycze. W przemysłowych wręcz ilościach. Dotarliśmy do niektórych faktur. Ciastka, pączki, owoce, czekoladki. Popijała coca-colą. Dzielnica przez pół roku jej urzędowania wydała na potrzeby sekretariatu Gołębiowskiej ponad 5 tys. zł wyłącznie na delikatesy. Miesięcznie na frykasy przeznaczano więc ok. 1 tys. zł. Co można za to kupić? Ok. 60 kg ciastek dobrego gatunku albo 357 kg bananów. Dziennie wypada jakieś 2,5 kg wypieków lub 14 kg cytrusów.

Co najbardziej lubiła pani burmistrz? Jadała serniki, ptysie, szarlotki. Wydawała na herbatniki "jeżyki", ciasteczka "ślimaczki" i "dukaty". Była pani burmistrz to także amatorka coca-coli. Tylko w styczniu na potrzeby zarządu kupiono colę za 78 zł. W hurtowych ilościach kupowano kawę rozpuszczalną, a do niej - śmietankę. W kwietniu urząd kupił śmietankę za 52 zł, co wystarczy na 260 filiżanek kawy (jedna śmietanka jednorazowa kosztuje ok. 20 gr).

Na tym nie koniec. W jednym z najdroższych sklepów jubilerskich dzielnica pod rządami Anny Gołębiowskiej kupiła serwis do kawy. Komplet filiżanek miał być... upominkiem z okazji uroczystości w Katedrze Warszawskiej. Dla kogo konkretnie? Nie wiadomo. Pani burmistrz miała również hojną rękę dla jednej z ursuskich parafii. Za pieniądze podatników kupiła obrusy dla kościoła pw. Matki Boskiej Fatimskiej warte 320 zł.

Anna Gołębiowska niewątpliwie jest estetką. Żeby wprowadzić do urzędu wielkanocnego ducha, kupiła ozdobne figurki, kwiatki i baranki za 473 zł. Burmistrz Gołębiowska miała też swoje tajemnicze interesy w... Żabiej Woli. W urzędzie pozostawiła kilka faktur potwierdzających zakup benzyny na stacji paliw w tej miejscowości. Czy dzielnica Ursus ma jakiekolwiek kontakty z Żabią Wolą? " Słucham" - zdziwił się wiceburmistrz Ursusa Stanisław Marczyk. - Nie, żadnych - odparł.

Wczoraj zapytaliśmy byłą burmistrz o jej oryginalne wydatki. - Hm, proszę zadzwonić później, bo jestem na spotkaniu - ucięła. Później jednak jej telefon uparcie milczał. Burmistrz Anna Gołębiowska straciła stanowisko 16 czerwca. W poniedziałek na jej miejsce radni wybrali Marię Łukaszewicz, która dotychczas pełniła funkcję skarbnika. Gołębiowska została odwołana głosami radnych PiS i lokalnego Stowarzyszenia Obywatelskiego. W rewanżu prezydent Kaczyński zabronił radnym PiS występowania pod szyldem jego partii. Była burmistrz przekonywała, że odwołano ją, bo wykryła w urzędzie wiele afer.

Nowy zarząd nie chce dzisiaj komentować poczynań swojej poprzedniczki. - Nie wracajmy do przeszłości. Przed nami dużo pracy - kwituje burmistrz Maria Łukaszewicz. Jej zastępcy też nie chcą rozmawiać na ten temat.

DATA:9.07.2003

EDYTA ŻYŁA,ANETA GAWROŃSKA
Przypomnę Pani Gołębiowska to bliska znajoma Pana Posła Szrajbera.
Była przez niego rekomendowana na stanowisko burmistrza Dzielnicy Ursus. Pan poseł był jedyną osoba z którą Pani Gołębiowska konsultowała wszystkie swoje decyzje, zupełnie ignorując radnych którzy ją wybrali.
Podczas sesji odwołującej panią burmistrz ludzie pana posła (członkowie PIS) zawiązali egzotyczną koalicję z radnymi SLD w obronie Gołębiowskiej.
W ostatnim czasie dochodzi do licznych spotkań z Pana Posła i Pani Gołębiowskiej z radnymi Naszego Ursusa i SLD. Robią akcję zbierania podpisów w obronie Gołębiowskiej, która liczy że zostanie "komisarzem"
w Urzędzie Dzielnicy.
Z poważaniem
SDratkiewicz

Prokuratura zajmie się basenem na Potockiej
Dariusz Facoń 13-07-2003, ostatnia aktualizacja 13-07-2003 23:41

Bramki, czytniki elektroniczne, kasy fiskalne, komputery i oprogramowanie miały zapewnić sprawną obsługę gości basenu przy Potockiej. Teraz trafią na złom. A sprawą zajmie się prokurator.
Elektroniczny system obsługi klientów, na który wydano przeszło 300 tys. zł nigdy nie został uruchomiony. Część sprzętu nie była dostosowana do warunków panujących na basenie, część została zdewastowana. Jeden komputer (miał obsługiwać elektroniczny system) jest popsuty, drugi skradziono, sterowaną elektronicznie bramę wjazdową do garażu staranował samochód. Okazuje się też, że kasy fiskalne na nic się już nie przydadzą, bo w międzyczasie zmieniły się przepisy dotyczące ich działania.

Wkracza kontrola

Na Potocką wkroczyło miejskie Biuro Kontroli Wewnętrznej i Audytu. Kontrolerzy stwierdzili, że ówczesny zarząd dzielnicy naruszył dyscyplinę finansów publicznych. - Przeprowadzono przetarg, chociaż zarząd nie otrzymał zgody prezydenta na wykorzystanie pieniędzy zarezerwowanych w budżecie gminy - mówi Anna Kamińska, rzecznik Ratusza.

Najpoważniejsza konsekwencja kontroli to wniosek do prokuratury z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa przez ówczesne kierownictwo basenu. - Chodzi o brak nadzoru przy instalacji systemu i odbiorze technicznym, którego dokonano. Wniosek czeka tylko na podpis prezydenta - dowiedzieliśmy się w biurze prasowym miasta.

Kierownictwo ośrodka otrzymało zalecenia: zabezpieczyć sprzęt, który został; podjąć próbę uruchomienia systemu; domagać się od jego wykonawcy napraw. Z tą ostatnią dyrektywą na pewno będą kłopoty - firma Budimex Soft z Rzeszowa, która wygrała przetarg, ogłosiła upadłość niedługo potem, jak dostała przelew za źle wykonaną robotę na basenie.

- Urządzenia zabezpieczyliśmy - mówi Piotr Zduńczak, obecny dyrektor żoliborskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Na pytania o inne zalecenia nie chciał odpowiadać, twierdząc, że nie jest upoważniony do rozmów z prasą.

Mijające informacje

Przetarg odbył się w 2000 r., odbiór techniczny w grudniu tego samego roku. Choć przy testach system działał wadliwie, ówczesny dyrektor OSiR Ryszard Doniek podpisał protokół odbioru. Kilka dni później odszedł ze stanowiska.

Dziś Ryszard Doniek nie chce komentować zarzutów. - Złożyłem pisemne wyjaśnienia w zeszłym roku, kiedy sprawę starała się wyjaśnić komisja rewizyjna żoliborskich radnych. A treści wniosku do prokuratury nie znam, bo w tej chwili się o nim dowiaduję.

Bartłomiej Szrajber, dziś poseł PiS, a w 2000 r. dyrektor Żoliborza, mówi, że nie może przypomnieć sobie okoliczności, w jakich odbywał się przetarg. Później tłumaczy: - Być może został popełniony błąd. Wtedy był kryzys w gminie Centrum, omijały mnie pewne informacje. A poza tym, skoro zarząd Żoliborza podjął nieprawidłową uchwałę w sprawie tego systemu, to nadzór w gminie Centrum powinien ją zakwestionować, a nie zrobił tego - stwierdza.

--------------------------------------------------------------------------------

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl -  gazeta.pl - 2003 © Agora SA

--------------------------------------------------------------------------------
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyciskamy.pev.pl
  • img
    \